
Nigdy nie wznoście murów, bo gdy zaczniecie budować mur, to potem sam rośnie. Taka jest natura muru - sam pnie się w górę, aż staje się tak wysoki, że już nie sposób się na niego wspiąć. (str. 73)
„Matka ryżu” to książka opowiadająca o dziejach wielopokoleniowej rodziny, mieszkającej na Malajach (dzisiejsza Malezja). Bohaterowie powieści Rani Manickiej żyją w XX w. Ich losy zaczynamy śledzić od momentu zamążpójścia Lakszmi, bardzo młodej dziewczyny, która wraz ze swoim nowo poślubionym mężem, Ają, wyjeżdża ze swego rodzinnego Cejlonu i przenosi się na Malaje. Tam zakłada własną rodzinę i rodzi wiele dzieci. Historię bohaterów obserwujemy z różnych perspektyw. Początkowo z punktu widzenia Lakszmi, która opisuje jak trudno jej było opuścić rodzinny dom i przeprowadzić się do nowego, obcego miejsca, razem z mężem, którego prawie wcale nie znała, a w dodatku okazał się być zupełnie kimś innym, niż miał być. Aja został jej przedstawiony jako bogaty mężczyzna, mieszkający w dużym, pięknym domu z dziećmi swoimi i swojej zmarłej żony. Tymczasem okazuje się, że jest ubogim urzędnikiem, który zamieszkuje niewielki, drewniany domek i ma mnóstwo długów. Lakszmi postanawia nie załamywać się i starać się prowadzić dom jak najlepiej potrafi. Czytelnik ma również okazję poznać losy tej malajskiej rodziny z perspektywy jej dzieci, męża, a także z punktu widzenia jej synowych i wnuków. Dzięki temu powieść jest obiektywna. Możemy dowiedzieć się, co sądzi dany bohater, o danej sytuacji i osobie. Książka staje się jeszcze bardziej realistyczna, kiedy bohaterom nie wszystko idzie jak po maśle i zdarzają się również przykre sytuacje. A już na początku posądziłam autorkę za przesłodzenie powieści. Bo jakie szczęście trzeba mieć, żeby wyjść nieomal bez szwanku z rozstrzelania przez wroga podczas II wojny światowej? Aję zabrano z domu, więziono, nie karmiono i torturowano. W końcu razem z towarzyszącymi mu ludźmi w lochach, gdzie przebywał, postanowiono rozstrzelać. On jeden przeżył. Graniczyło to prawie z cudem. Lakszmi chroniła przed Japończykami swoją najpiękniejszą córkę. Kiedy zjawiali się w ich domu po zapasy żywności, chowała ją w skrytce. Pewnego razu jednak coś potoczyło się nie tak. Wtedy już wiedziałam, że Manicka nie ma zamiaru słodzić w swojej książce. „Matka ryżu” okazała się powieścią do głębi poruszającą, czasem nawet wstrząsającą. Pisarka stworzyła także bardzo realistyczne postacie. O żadnej z nich nie jestem w stanie powiedzieć, że była zdecydowanie zła, lub dobra. Uważam, że każda z nich miała jakieś racje. A po wyjaśnieniu swojej wersji zdarzeń i swojego punktu widzenia, okazywało się, że miały powody, aby zachowywać się tak, a nie inaczej. Szczególnie polubiłam główną postać, Lakszmi, która była tytułową matką ryżu, od której wszystko się rozpoczęło. Potrafiła wyczarować coś z niczego. Podczas wojny starała się, aby jej dzieciom niczego nie zabrakło. Zawsze znalazła sposób na zapewnienie pożywienia sobie i rodzinie. Były jednak i takie chwile, gdy moja sympatia do niej zanikała i przeradzała się w zdumienie i niedowierzanie.
Polecam osobom lubiącym czytać powieści obyczajowe, rodzinne sagi.